wtorek, 7 lipca 2015

Carpooling - czyli nowa moda na autostop

Dwudziesty pierwszy wiek przyniósł ze sobą wiele udogodnień, o których nasi rodzice czy dziadkowie mogli jedynie pomarzyć. A paradoksalnie spora część wynalazków naszych czasów bardzo by im się przydała kilka dekad temu. O czym będzie mowa dzisiaj? O podróżowaniu a dokładniej o alternatywnym, tanim sposobie podróżowania zwanym carpoolingiem.


Dziś niewątpliwie transport osobowy opiera się na samochodach. Jest to nawet aż zbyt mocno odczuwalne, co można sprawdzić wychodząc na ulice nawet małych miasteczek. Przed sklepami zawsze jest ciasno i znaleźć miejsce parkingowe często graniczy z cudem. No chyba, że mamy szczęście i ktoś właśnie wyjeżdża zwalniając dla nas tak cenną przestrzeń. Już nie wspomnę o wielkich miastach gdzie samochodów jest tak wiele, że wydaje się, że jest ich więcej niż samych mieszkańców. Taka ilość wpływa często na pomysłowość kierowców, którzy parkują w tak dziwnych miejscach, że można się złapać za głowie i jeszcze kilkanaście lat temu nikt by sobie nie zaprzątał głowy. Ale ok bo odbiegam od tematu.

Ilość samochodów i ich w miarę łatwa dostępność sprawiła, że niestety zauważalna jest zmniejszona częstotliwość kursowania pociągów i autobusów. Co więcej, regularnych kursów możemy się spodziewać jedynie na obleganych trasach a w rejonach o zmniejszonym zaludnieniu, połączeń jest często skrajnie mało. Zazwyczaj poranne autobusy do pracy czy szkoły, a po południu to już różnie bywa. Sam jestem tego ofiarą i czasem do najbliższego dużego miasta dojeżdżam rowerem by załatwić sprawy urzędowe. Nie chce bowiem być skazany na to czy w danej godzinie mam połączenie czy nie, po prostu wsiadam, słucham muzyki i jadę, mając swobodę że już w mieście jestem niezależny i mogę dojechać gdzie chcę.

Ok, ale to jest dość krótki dystans a co z dłuższymi trasami? Często planując podróż a w zasadzie to bywa już regułą, trzeba wykazać się nie lada pomysłowością i umiejętnością logistyczną by zaplanować eskapadę na dłuższym odcinku. Fakt, są strony dzięki którym możemy znaleźć połączenie, ale nie wszystkie oferują zakup biletów i co gorsza, nie posiadają niestety rozkładów wszystkich przewoźników. Sytuacja jest skomplikowana, bowiem tam gdzie wyginęły już stare oddziały PKS-u, niszę wypełniły prywatne firmy transportowe, które nie zawsze udostępniają oficjalnie swoje rozkłady. Czasem dzieje się tak dlatego, że nie wiedzą one nawet, że jest coś takiego jak np., e-podróżnik.pl, i inne, a czasem nie robią tego celowo, bo przystanki na których się zatrzymują nie zawsze są im udostępnione oficjalnie. Tak więc w tych kwestiach istnieje chaos, który ciężko ogarnąć, co oczywiście nie jest niemożliwe, ale czasem kiedy dojedziemy na miejsce przesiadki, dowiadujemy się od miejscowych o liniach autobusowych, których próżno było szukać w wyszukiwarkach połączeń. Sytuacja jest oczywiście analogiczna jeśli chodzi o kolej.

Taki stan rzeczy często zniechęca nas do planowania wyjazdu, tym bardziej że o zgrozo, w większości przypadków nie możemy sprawdzić ceny biletu na danym odcinku. Co więc zrobić jeśli chcemy się w niedalekiej przyszłości dostać np., z Łodzi do Katowic? Zawsze można iść na „okazję”, i to jest klucz tego artykułu, ale zanim przejdę do sedna, muszę napisać parę zdań o tym dlaczego w Polsce to zagadnienie jest jeszcze mało rozwinięte.

Miejskie legendy mają czasami bardzo duży wpływ na naszą świadomość. Za komuny dziatwę straszono czarną wołgą, jeszcze mniejsze dzieci babokami itp. Pewne schematy zostają zaszczepione w umysł i stają się wzorcami zachowań i obaw. Tak samo jest z jazdą na okazję. Sam niejednokrotnie słyszałem parę historii na ten temat, kiedy to mała dziewczynka wracała od dziadków do domu i chciała złapać okazję. A kiedy jej się to udało, kierowca wywiózł ją w las, zgwałcił i zabił. Tę samą historię słyszałem w paru wersjach z czego tylko jedna z tego co wiem była prawdziwa. Fakt, nie umniejszam siły tych wypadków, bo na pewno niebezpieczne sytuacje się zdarzają. Jednak na dobrą sprawę, czy w ostatnich latach słyszało się o podobnych przypadkach? Możliwe, że nie wystąpiły właśnie ze strachu, i w ogóle zaprzestano brać pod uwagę taką opcję podwózki.

Tymczasem w moim życiu nastąpił przełom kiedy podjąłem pierwszą pracę za kółkiem. Do bazy miałem ok 20 km i czasem musiałem dotrzeć tam w czasie kiedy akurat nie było autobusu. Łapałem więc okazję i jak się okazało, to był strzał w dziesiątkę. A jeździłem z naprawdę różnymi ludźmi. Dwa razy miałem taką sytuację, że wybierając się w podróż w glanach, z plecakiem kostką, w bojówkach i zabrał mnie raz skin, a raz typowy dresiarz. Co ciekawe bardzo miło nam się gawędziło po drodze, może nawet przyjemniej niż z ekipą spoconych robotników, którzy znaleźli jedno wolne miejsce w busie.

To mnie przekonało, że czasem warto się skusić na tego typu alternatywę pomimo pewnych obaw. Nie powiem, zdarzały się sytuacje nieprzyjemne ale tylko podczas próby zatrzymania kogoś pomocnego. Wiadomo z czym większości kojarzy się osoba, która stoi przy drodze....Ale to sporadyczne przypadki. Reszta to swego rodzaju przygoda. W ciągu kilku lat opanowałem metody, pozwalające na skuteczniejsze znalezienie pomocnej podwózki. Przede wszystkim, trzeba stać na otwartej przestrzeni. Kierowca wtedy widzi, że nie ma jakich chaszczy, za którymi może stać grupka bandytów, łaknąca szybkiego łupu. Po drugie stanie za sygnalizacją świetlną. Jeśli trafisz na takie miejsce to kierowca co dopiero rusza, łatwiej podejmie decyzje o zatrzymaniu się, niż wtedy kiedy jest rozpędzony i musiałby robić to specjalnie tracąc pęd. Dobrze jest także mieć tarczkę tachografu albo kurs na przewóz rzeczy w ręku. Wtedy większa szansa, że przejedziemy się ciężarówką. Widziałem też przypadki, że łapiący okazje mieli ze sobą krótkofalówkę nastawioną na kanał 19 i w ten sposób wzywali innych do ich zabrania.

To wszystko jednak jest już niepotrzebne odkąd rozwinęły się portale na których możemy znaleźć tego typu formę podwózki. Technicznie nazywa się to Carpooling czyli wirtualny autostop. W polskim internecie jest kilka tego typu portali, z czego najpopularniejszym jest blablacar.pl. Pomysł na tę stronę nie jest polski, ale jak na razie w naszym kraju, jest największą tego typu platformą, łączącą pasażerów z kierowcami, oferującymi wolne miejsca. Działanie portalu jest proste jak budowa cepa. Jedziesz w trasę, wrzucasz ją na stronę i zaznaczasz miejscowości przelotowe. Strona pomaga Ci dobrać odpowiednią cenę za dany odcinek i po ustaleniu szczegółów twój wyjazd jest dostępny. W tym czasie osoby szukające transportu na tej samej trasie, mogą się z Tobą skontaktować i zarezerwować miejsce. Proste i skuteczne oraz sprawdzone przeze mnie osobiście już od 3 lat!



Sam blablacar narodził się we Francji, wymyślił go Frédéric Mazzella w grudniu 2003 roku. Jednak idee swą wcielił w życie dopiero w 2006 roku. Początkowo działał pod nazwą covoiturage.fr by później, kiedy pomysł chwycił w innych krajach zmienić się na blablacar. Swój boom serwis zawdzięcza kryzysowi ekonomicznemu, rosnącym cenom paliw, biletów i ciągłym strajkom na kolei. Do nas przywędrował w 2010 roku i co warto wspomnieć idealnie wypełnił niszę, bowiem to nie jest pierwsza tego typu strona w Polsce. Wspominałem nawet kiedyś o portalu zabieram.pl, który niestety umarł śmiercią naturalną, wywołaną zbyt małym zainteresowaniem. Tutaj sytuacja wygląda inaczej, bowiem od początku mieliśmy do czynienia z wyrobioną marką.



Początkowo jazda przez portal była swego rodzaju eksperymentem, ale ku mojej uciesze, z dnia na dzień ofert przejazdu przybywało i zaczęło robić się naprawdę ciekawie. Dla mnie było to coś na co czekałem, choć może nie byłem nawet tego świadomy. Zamiast stać jak kołek na poboczu i liczyć na litość któregoś z kierowców, wystarczyło umówić się na konkretny czas i miejsce. Ze znaną wcześniej ceną za przejazd, po prostu wsiadało się do auta i jazda. Szybko, tanio, komfortowo i często pod same drzwi. Do tego można pogadać i posłuchać muzyki. 



Trzeba wiedzieć, że blablacar to nie jedyna platforma, oferujące tego typu komunikację. Na rynek wchodzi coraz śmielej znany Yanosik, z aplikacją Yanosik Autostop. Niestety ma wiele wad. Po pierwsze błędy aplikacji, które nagminnie powodują zawieszenia i lagi. Najbardziej jednak irytuje to, że często zablokowana jest jej podstawowa funkcja, czyli szukanie połączeń. Co z tego, że ktoś dodał w aplikacji ofertę przejazdu, kiedy nasz smartfon mówi, że jest błąd połączenia i tyle w temacie. Jedyna opcja jaka działa to oczekiwanie na pojazd. Telefon definiuje nasze położenie, my określamy miejsce gdzie chcemy jechać. W tym czasie podróżujący z aplikacją Yanosik dostają informację, że ktoś na trasie szuka podwózki i może się z nami skontaktować. Wszystko ładnie pięknie jednak 2 razy próbowałem i nic... Zdecydowanie wolę blablacar, nie skreślając jednak idei Yanosika. Czekam jedynie na czas kiedy twórcy bardziej się do sprawy przyłożą. A gra jest warta świeczki, bowiem Yanosik to przejazdy darmowe. Może dlatego też, nie cieszą się zbyt dużym zainteresowaniem kierowców, na co wpływa nasza polska mentalność.



I to właśnie ta mentalność od zawsze sprawiała w tej dziedzinie problemy. Dziesiątki razy mijały mnie auta w których był tylko kierowca i patrzył mi prosto w oczy ceremonialnie przejeżdżając obok by podkreślić, że mógłby ale nie zabierze. W przypadku Yanosika wydaje mi się to działać podobnie, bo po co komuś pomóc? Zamiast wziąć pod uwagę fakt, że auto jedzie na pusto i można na trasie kogoś poratować. Kogoś do kogo mamy numer telefonu więc nie jest już anonimowy!

Wszelkie obawy i historie z przeszłości które się kiedyś tam słyszało, sprawiają, że choć komunikacja autostopem ma coraz więcej zwolenników po obu stronach, i tak czasem nie łatwo jest znaleźć przejazd. Tym bardziej na odcinkach gdzie występują autostrady i kierowcy niechętnie zjeżdżają na trasy alternatywne. A szkoda, bo przecież dzięki temu mogą zarobić i zwrócić sobie koszty paliwa.

A skoro o pieniądzach mowa. Blablacar utrzymuje się ze sponsorów finansowych. Korzystanie z portalu jest więc całkowicie darmowe. I każdy osobny użytkownik sam pracuje na swoją renomę, zaufanie i status. Wszystko dzięki systemowi ocen, które pasażer i kierowca wystawiają sobie po zakończonym kursie. Systemem tym można nie tylko napisać w kilku słowach jak minęła nam podróż, ale także ocenić umiejętności prowadzenia pojazdu przez podwożącego. Za rezerwację miejsc również nie ma opłat. Tak więc wszystko działa na zasadzie bezpośredniej transakcji między kierowcą a pasażerem. Oczywiście blablacar również posiada swoją aplikację na smartfony. To bardzo wygodna opcja bowiem dzięki temu możemy szukać połączeń w miejscach gdzie nie ma dostępu do komputera. I osobiście wydaje mi się, że z tej perspektywy łatwiej jest skontaktować się z kierowcą. A już bez porównania jest stabilność aplikacji w porównaniu do Yanosika Autostop.

Carpooling to ciekawa alternatywa dla połączeń kolejowych i autobusowych. Na tej samej trasie można sporo zaoszczędzić. Zasadniczo jedyną wadą jest to, że nie ma stałych norm czasowych wyjazdów. Jednak to nie jest przeszkodą jeśli weźmiemy pod uwagę niską cenę, szybkość i komfort podróżowania. Patrząc na ilość samochodów jeżdżących po drogach, kiedy widzi się tylko kierowcę pomysł aby je zadysponować aż sam rodzi się w głowie. Obserwując statystyki portali carpoolingowych widać, że idea się rozwija, i osobiście mam nadzieję, że będzie tylko lepiej.



Jeśli jeszcze nie próbowaliście tej formy transportu to polecam. Są wakacje i może okaże się, że dojedziecie nad morze, w góry czy nad jezioro taniej i szybciej niż koleją czy autobusem. A kto wie, może spotkamy się na szlaku, bowiem kiedy jadę samochodem, sam oferuję przejazd. W tym miejscu muszę też wspomnieć o pozostałych platformach carpoolingowych, bowiem wyżej oparłem się tylko na dwóch, a jak pisałem wcześniej jest ich więcej. Tak więc na początek klasyka czyli po prostu www.carpooling.pl, który to ostatnimi czasy połączył się z blablacar. We Wrocławiu, Krakowie i Warszawie możemy sporo zaoszczędzić na dojazdach do pracy czy uczelni dzięki www.otodojazd.pl. Strona ma tę zaletę, że łączy kierowców z pasażerami na stałych, codziennych trasach. 




Interesującym portalem jest www.jadezabiore.pl, tutaj bowiem nie mamy do czynienia z transportem osobowym a bardziej towarowym. To swoista alternatywa dla firm kurierskich. Założenie jest takie, że dajmy na to potrzebujemy pilnie nadać list lub małą przesyłką do innego miasta i zdajemy sobie sprawę, że zanim zamówimy kuriera lub pójdziemy na pocztę, może minąć zbyt wiele czasu. Właśnie tutaj możemy zostać uratowani dzięki tej platformie. Kierowcy jeżdząc stałymi trasami ogłaszają się i można im przekazać przesyłkę, którą odbierze adresat w wyznaczonym miejscu. Na portalu można zarówno szukać chętnych do zabrania paczki jak i wstawić swoją ofertę wysyłki paczki. Co prawda widać jeszcze, że portal dopiero zaczyna rozkładać skrzydła, ale coś czuję, że za jakiś czas będzie grał na nosie wielkim firmom kurierskim. Co cen to są tam zarówno ogłoszenia darmowe jak i płatne. Wiadomo przecież, że nikt na za granicę charytatywnie przesyłki nie zabierze...



Z kolejnych przykładów na okazję jest www.jedziemyrazem.pl, dość oszczędna graficznie witryna będąca na tyle ciekawą opcję, że kiedy na blablacar.pl nie znajdziemy nic, to jest nadzieja, że może tutaj ktoś będzie jechał po interesującej nas trasie. Podobnie działają www.autem.pl oraz www.wspolnedojazdy.pl. Te dwa ostatnie wydają się być ostatecznością, co nie zmienia faktu, że może znajdzie się tam coś, co uratuje nam dojazd. Warto więc i je obserwować.

 


Pomimo sporej ilości możliwości wyszukiwania połączeń, nigdzie nie jesteśmy pewni czy znajdzie się dla nas przejazd. Co nie może mieć wpływu na to, że naprawdę warto poszukać takiej opcji. Pewniakami są trasy na najczęściej uczęszczanych szlakach, gorzej z miejscami mniej zurbanizowanymi. Ale i tam jest to dobry pomysł na to by samemu zaoszczędzić. Chociażby pisząc na facebooku, że wybieramy się do dużego miasta i zabierzemy kogoś za niewielką opłatą. Wtedy może okazać się, że chętnych jest więcej niż przypuszczamy.



Carpooling moim zdaniem jest zjawiskiem, które będzie się rozwijać szybciej niż zdajemy sobie sprawę. Kolej likwiduje kolejne połączenia, bilety są drogie a warunki niezmienne od dekad. Autobusy dawnych PKS-ów za jakiś czas zjadą do muzeum, a w nowych ciężko jest uzyskać kierowcom oszczędności na paliwie. W dodatku wiele takich firm upadło, bo musiały się dostosować do warunków panujących na rynku i nie wytrzymało z powodów większej chęci osiągnięcia zysku niż samego utrzymania się przy działalności. Spowodowane jest to oczywiście myśleniem nastawionym jedynie na zysk a nie na to, by usługi były świadczone ku satysfakcji pasażerów. Dlatego małe firmy wożące ludzi małymi busami tak znakomicie zastępują transportowe relikty komuny. Ale one też nie są pozbawione wad.

Patrząc na to w jakim stopniu na naszych drogach przybywa samochodów, i jak wzrasta świadomość nie tylko pasażerów ale przede wszystkim kierowców, domniemam, że za jakiś czas carpooling stanie się wręcz trendy. Każdy przecież szuka oszczędności. Jeśli więc na tej samej trasie można dostać część zwrotu kasy za paliwo, przy okazji robiąc dobry uczynek, to będzie to wyznacznik pewnego drogowego prestiżu. Jest tylko jeden mały problem, mianowicie idea carpoolingu nie jest nigdzie promowana w mediach meinstreamowych. Próżno szukać ich w telewizji i radiu. Jeśli już to w jakimś reportażu w ramach ciekawostki. Tak naprawdę jedynie internet pozwala nam się o tym dowiedzieć. Dlatego powstał ten artykuł by może choć w małym procencie zrobiło się o tym głośniej.


sobota, 4 stycznia 2014

WOŚP 22 finał z negatywną nagonką.

Już 12 stycznia odbędzie się kolejny 22 już finał Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy! Kolejny raz fundacja Jurka Owsiaka będzie zbierać pieniądze zarówno na najmłodszych jak i najstarszych obywateli naszego pięknego kraju. Wszystko pod hasłem NA RATUNEK!

I w sumie na tym można by poprzestać, bo hasła i daty wyczerpują wszystko ale.....Poziom umysłowego betonu w naszym kraju sięga dna. Wwierca się jeszcze głębiej by pikować ku samemu rdzeniowi bezkresnej i szaleńczej wręcz głupoty. A to zawsze mnie mobilizuje do zabrania głosu, tym bardziej kiedy mam w rękawie bezdyskusyjne argumenty! Co ciekawe są to argumenty i dowody oczywiste, ogólnodostępne i znane! Jeśli jednak ktoś udaje że nie widzi, to czasem trzeba wytłumaczyć innym, jak pastusz krowie, że tutaj nie ma miejsce na bezpłciową dyskusję.

Od lat widzę rosnącą krytykę na działania jakie prowadzi Jurek Owsiak. Gdzie nie pojawi się o nim jakaś wzmianka, zaraz wylewa się fala negatywnych komentarzy i cała ta żółć, która ma na celu zniechęcenie reszty do jego osoby. By było śmieszniej często powtarzane są te same hasła, że ponad 20 lat temu powiedział „Róbta co chceta”, że jest organizatorem „szkodliwego” dla młodzieży przystanku Woodstock, oraz to, że tę całą kasę bierze dla siebie. Ogólnie stek bzdur powtarzanych jak mantra, zalewająca internet, prasę a nawet telewizję!

Wiadomo, że kłamstwo powtórzone 100 razy staje się prawdą. Tak więc Pan Owsiak, który ma u mnie najwyższy szacunek i jest nieukrywanym autorytetem, nie ma lekko. A pisząc o szacunku i autorytecie nie mam na myśli bezmyślnego zapatrzenia czy jakiejś mody na lubienie bądź nielubienie. Po prostu Jurek Owsiak to człowiek czynu, mało mówi, dużo robi i ma w dupie tę całą hałastrę. A owa hałastra też ma w dupie ale zupełnie co innego. Ci wszyscy ludzie, którzy jak litanię powtarzają negatywne opinie na dyrygenta WOŚP-u, mają w dupie ogromny ból, na który nie pomoże żadna maść.




Wiadomo, że chodzi o kasę. Takie organizacje jak Caritas czy PCK, dosłownie kipią z bezsilności widząc, że jeden człowiek raz w roku dokonuje cudu. Ludzie w Polsce i na całym świecie, bezinteresownie dają mu wielkie pieniądze by pomóc tym, którzy najbardziej tego potrzebują. Zabetonowani oponenci nie mogą przeżyć, że taka kasa nie trafia do ich fundacji ich kieszeni. A tutaj proszę tyle milionów przechodzi koło nosa. To oczywiście rodzi frustrację. Dlatego powoływane są zebrania, wydawane są decyzje i dyspozycje. Wszystko oczywiście nieoficjalnie i potajemnie, by napsuć Owsiakowi krwi i zniechęcić do niego ludzi.


Argumentowane jest to tym, że Caritas nie mówi głośno o tym, że pomaga, tylko po prostu to robi. Nie organizuje imprez z pompą, tylko działa sobie po cichu regularnie cały rok. Do tego nie potrzebuje reklamy bo ma zaufanie wśród ludzi. No dobra, ale pojawia się pytanie, czy Caritas się z tego wszystkiego rozlicza? Czy są jakieś dokumenty świadczące o tym jak rozdysponowywane są pieniądze tej organizacji? No właśnie. A czy wiecie że TYLKO 14% datków trafia tak naprawdę na potrzebujących z zebranej przez Caritas puli. Trzeba zdać sobie sprawę, że dając im 1zł do biednych trafia z tego tylko 14gr. A gdzie reszta? Na to pytanie odpowiedzcie sobie sami. A na dowód, że mam rację proponuję poszukać artykułów z tygodnika Fakty i Mity!

WOŚP natomiast rozlicza się z każdego grosza. Przystanek Woodstock nie jest organizowany z pieniędzy WOŚP a sama fundacja utrzymuje się z prowadzenia wytwórni Złoty Melonik, która wydaje min, koncerty zespołów zarejestrowane podczas Woodstocku. Wszystko jest udokumentowane, dostępne i wiadome od dawna. Kasa z WOŚP przeznaczona jest na zakup specjalistycznych aparatur ratujących życie i zdrowie. Nie jeden zabetonowany oponent może cieszyć się tym, że jego dziecko żyje albo jest zdrowe, dzięki działalności Owsiaka. To dzięki działaniom WOŚP małe dzieci w szkołach podstawowych wiedzą więcej o udzielaniu pierwszej pomocy niż ich dorośli rodzice.



No tak ale oczywiście po co ma być w Polsce człowiek, który myśli o innych jak można go zniszczyć i brać pieniądze do własnej kieszeni. Organizacje kościelne nie mogą znieść tej sytuacji, więc z ambon grzmią by na WOŚP nie dawać, zabrania się stania wolontariuszom stania pod kościelnymi bramami. Jednocześnie zbiera się tacę, która nie jest nigdzie kontrolowana i to jest niby w porządku. Jedna wielka hipokryzja.




Tak czy inaczej wkurza mnie kiedy czytam jak wylewa się jak na WOŚP, szczególnie kiedy robią to z polecenia wyższych szczebli ludzie, którzy mają jeszcze mleko pod nosem, nie potrafią samodzielnie myśleć i bez popitki łykają to co się im wmawia. No cóż wystarczy tylko współczuć takiej rzeszy braku umiejętności samodzielnego myślenia. A przecież to takie proste, nie lubisz Owsiaka to mu nie dawaj. On i tak pomoże Twojemu dziecku bo nie jest taki jak ty i robi wszystko bezinteresownie. Ale nie oczerniaj człowieka tylko dlatego, ze pieniądze idą do niego anie do kieszeni pasibrzuchów z umysłem mentalnie trwającym w komunie!

poniedziałek, 10 czerwca 2013

Swobodne przemyślenia na temat polskiej reprezentacji piłki nożnej.


Opadł już kurz po ostatniej porażce polskiej reprezentacji piłki nożnej w meczu z Mołdawią. Można więc na spokojnie i bez ciśnienia wyciągnąć wnioski z całej sytuacji w jakiej od niepamiętnych czasów znajduje się polski football.

Osobiście nie lubię piłki nożnej, nie jarałem się tą dyscypliną w szkole, nie zależało mi na tym by głupi mecz na wuefie był jakimś priorytetem jak postrzegali to moi koledzy. Poza tym uważam, że w piłkę nożną można sobie pograć ale...w kulturalnym gronie gdzie nie słychać co chwila „ale żeś spierdolił”, „no podaj kurwa” itp.
No dobra piłka nożna to nie jest czymś co mnie przesadnie obchodzi ale...nawet totalny laik gołym okiem dostrzeże może absurdu jakie wyprawia się teraz na naszych oczach. I naprawdę podziwiam jeszcze tych kibiców którzy nie stracili wiary bo myślę, że została ich niewielka garstka.

Sytuacja jest kuriozalna, a ja znam odpowiedzi i rozwiązania na wszelkie bolączki i problemy naszej kadry. No i oczywiście z wielką przyjemnością i premedytacją je zaprezentuję w kilku najważniejszych punktach. Dlaczego podjąłem się tego zadania? Z dwóch przyczyn, pierwsza to moje ostatnie poszukiwania podobnych artykułów na portalach sportowych, gdzie widać, że cenzura działa w najlepsze. Dziennikarze boją się często powiedzieć coś zbyt dosadnie w obawie że ich szefowie żyjący mentalnie w głębokiej komunie, wyrzucili by ich z redakcji na zbity pysk.
Wszędzie jest ogólnikowo, sucho i mało przekonywająco. Dlatego stwierdziłem, że sam osobiście napiszę o tym bez żadnych kompromisów. I już w tym miejscu zaznaczam, że jest to jeden z niewielu moich artykułów gdzie dość często będę rzucał mięsem, ale uwierzcie mi że bez tego się nie da!
Druga sprawa to fakt, że może i piłka nożna mnie nie interesuje, ale interesuje mnie reprezentacja! Niezależnie czy to dyscyplina sportowa, muzyczna, artystyczna. Zawsze kiedy do rywalizacji jedzie ktoś z biało-czerwoną flagą i orzełkiem na piersi to reprezentuje swój kraj, naród i wszystkich którzy w niego wierzą i mu kibicują. Ja też jestem człowiekiem którego reprezentują a nasi piłkarze przynoszą nam tylko wstyd zamiast dumy.



Czas więc rozliczyć wszystkie grzechy kadry i pokazać im co mogło by sprawić by każdy kraj świata widząc na liście w grupie naszą flagę obawiał się porażki a nie śmiał się traktując mecz z nami jako sparing czy trening przed groźniejszym przeciwnikiem. A więc zaczynamy!

1. 90 minut! - mecz trwa co najmniej dziewięćdziesiąt minut, plus to co doliczy sędzia w przypadku kiedy co niektórzy schodzą z boiska na noszach albo pięknie symulują grając na czas. Owe 90 minut dzieli 15 minutowa przerwa. Wszyscy to wiedzą od pokoleń od dekad, odkąd zasada ta przyjęła się i jest regulowana specjalnymi przepisami, dokumentami i uchwałami. Wie o tym cały świat, ale chyba nie nasi piłkarze. Zawodnik szykując się do meczu powinien wiedzieć ile trwa mecz i trenować tak by być gotowym grać te 90 minut z małym hakiem. Tymczasem nasi zawodnicy już pod koniec pierwszej polowy dyszą jakby właśnie skończyli 30 kilometrowy maraton przez pustynię. W drugiej połowie zazwyczaj grają już na tak zwolnionych obrotach, że nie ma się co dziwić że to właśnie wtedy piłka najczęściej ląduje w naszej siatce.
Już nawet Pan Szpakowski czasem opada z mentalnych sił kiedy musi mówić, że brakuje już naszym tchu, że widać jak ogromne jest to zmęczenie i nie mogą się zebrać by zbudować choć 1 dobrą akcję jakich na początku meczu mieli bez liku.
Prawda jest taka, że piłkarz ma zapierdalać po boisku całe 90 minut w doskonałej kondycji. Jest to jego obowiązek i jego praca! Dostaje za to pieniądze, może sobie dzięki temu pozwolić na życie w luksusach, więc jest to jego odpowiedzialność, priorytet i honor dać z siebie nawet więcej niż wszystko. Po to są treningi, obozy kondycyjne, sparingi. Tymczasem nasi zawodnicy grają tak jakby wchodzili na boisko bez przygotowania, bez treningu i do tego na kacu.
Często pojawiają się komentarze, że było tak gorąco że nie mieli czym oddychać, że wilgoć albo że za zimno. Ale do kurwy nędzy, czemu zawodnicy innych krajów potrafią biegać cały mecz, strzelać gole seriami a na koniec kiedy odbierają puchary maja siłę radować się, biegać bo boisku dziękując kibicom, działaczom i jeszcze pójść potem na imprezę do rana? Czy nasi zawodnicy to jakieś mutanty? Nie im po prostu się nie chce, dostają kasę i tak więc mając świadomość, że nagroda ich nie minie, pierdolą powagę sytuacji i grają tak jak każdy widzi. Póki nie dotrze do nich, że mecz ma 90 minut i mają w tym czasie zapierdalać to nic się nie zmieni!

2. Gra w reprezentacji powinna być najwyższym wyróżnieniem i zaszczytem! A nie tylko grą tak przy okazji i dla świętego spokoju. Są dyscypliny gdzie ludzie zabijają się by dostać się do kadry i móc grać z najlepszymi, są też takie gdzie dostać się jest niezmiernie trudno, ale kiedy się to uda, można być spokojnym że rywalizacja będzie na światowym poziomie i do tego bardzo widowiskowa. Z mojego podwórka wspomnę, że szczęśliwy ten kto może grać w orkiestrze dętej reprezentacyjnej jednostki Wojska Polskiego! Tam nie ma mowy o błędach a każdy muzyk jest perfekcyjnie przygotowany, gra bez pamięci nuty mając głowie a i tak robi to idealnie. Do tego często musi stać godzinami na defiladach i nie dostaje za to tyle kasy co piłkarze. Jednak wie, że jest jednym z niewielu wybranych, którzy mogą nosić specjalny mundur, grać w elitarnym zespole a na koniec dostać honorowe wyróżnienie i medale!
Piłkarze powoływani go kadry mają najwidoczniej inne podejście bo grają czasem gorzej niż licealiści na wuefie. Nie mogą się zgrać, piłki gubią na zawołanie a ich odzyskanie to często dla nich nieludzki wysiłek. W dodatku czytałem dużo że wielu z nich się nie lubi nawzajem. A co to ma kurwa do rzeczy? Nigdzie nie ma tak, że wszyscy się lubią i są przyjaciółmi z którymi można iść wieczorem do pubu. Nawet w takiej orkiestrze reprezentacyjnej znajdą się ludzie, którzy nie czują do siebie osobiście sympatii. Ale to wszystko musi odejść w zapomnienie kiedy trzeba działać wspólnie. Na tym polega idea zespołowości, że w jego skład wchodzi określona ilość ludzi, którzy choć różni, mają jedną wspólną pasję lub umiejętność. I w czasie kiedy robią coś wspólnie liczy się tylko ta cecha która ich łączy. Kiedy wszystko inne zostaje wtedy za sceną czy boiskiem, zespół pracuje jak jeden organizm.
A jeśli jest to zespół który ma reprezentować kraj, to takich tematów w ogóle nie powinno być a na miejsce kogoś kto nie poda koledze piłki bo w klubie drą na siebie pazury, powinno czekać 50 innych godnych tego miejsca!
Piłkarz w momencie powołania do kadry zobowiązany jest do tego by teraz był to jego najwyższy zawodowy priorytet, honor i obowiązek. A jak jest w praktyce? Każdy widzi, że nasi najlepsi zawodnicy w ligach europejskich koszą bramki, dokonują niemożliwych przejęć piłki oraz spektakularnie blokują światowe sławy futbolu by nawet nie doszły do pola karnego. Ale kiedy Ci sami ludzie ubierają biało-czerwone stroje nagle następuje dziwna przemiana. Grają jakby ktoś powkładał im kołki w dupę i boją się odważnych akcji w obawie, że pęknie im paznokietek.
Trafiają wszędzie tylko nie w bramkę i często potrafią dobrze podać piłkę z tym że przeciwnikowi.
Jeżeli ktoś nie radzi sobie w kadrze, to powinien być usuwany także z drużyny w której gra bo po co komu w prestiżowym klubie patałach, który podczas gry w reprezentacji swego kraju traci piłkę jak przedszkolak a do bramki strzela jak trzylatek?

3. Pieniądze! Gracz reprezentacji piłki nożnej zasadniczo nie powinien na tym zarabiać. To dla niego ma być zaszczyt, że w ogóle może to robić. Zarobek ma przynosić mu klub w którym gra na co dzień, w którym zdobywa on sprawność i jest to kuźnia jego talentu. A żeby podkręcić śrubę mocniej powinno wprowadzić się jeszcze ciekawsze rozwiązanie. Jeżeli drużyna wygra mecz, to dostaje grant w wysokości załóżmy średniej krajowej. Tak by nie było bólu dupy, że nic z tego nie mają. Jeśli jest remis to najniższa krajowa, no bo jednak coś zrobili i nie dopuścili do porażki. Za przegrana zero kasy albo nawet powinni dopłacać jeśli różnica bramek byłaby znaczna! Wtedy nie było by tak, że każdy miałby w dupie wynik bo za każdy mecz dostanie takie pieniądze, że może śmiać się trenerowi i kibicom w twarz. Wtedy gra była by grą a kluby zabijały by się o każdego i tam dopiero zarobiłby konkretne pieniądze! Proste, skuteczne ale niestety nierealne.

4. Trener – człowiek, który nie może zbudować drużyny, która będzie wygrywała mecze nie jest godzien bycia osobą posiadającą takie kwalifikacje. Każdemu, któremu nie udało się poprawić sytuacji w kadrze należało by dać zwolnienie dyscyplinarne, odebrać papiery trenerskie i zakazać dożywotnio wykonywania zawodu. Bo jeśli nie potrafił ukształtować reprezentacji kraju to czy potem nadaje się chociaż do 3 ligowego klubu? Miał okazję się wykazać, nie podołał, na jego miejsce czekają ludzie bardziej kompetentni, którzy mając świadomość tego co może ich czekać, będą robili wszystko by uformować drużynę mistrzów a nie wiecznych straceńców!
Poza tym osoba której przypadnie taki zaszczyt czemu ma brać do składu ludzi z największych klubów. Wybudowano tyle orlików, są kluby niższych lig, gdzie na co dzień grają takie talenty które aż proszą się o to by dać im możliwość pokazania pełni swoich możliwości w poważnej drużynie. Ci młodzi ludzie, którzy często ryją murawę za darmo, traktują piłkę jako pasję, miłość i robią to bo lubią i chcą, a nie są jak nasi zawodnicy którzy robią to tak przy okazji bo ktoś ich powołał. To właśnie tam powinien udać się trener i odszukać prawdziwe talenty a nie zajmować sobie głowy bogatymi patałachami!

5. PZPN, działacze itp. W tej całej machinie jest za dużo krawaciarzy dla których piłka to jedynie biznes. Przez takich ludzi często upadają wielkie idee, szlachetność i cała przyjemność z danej dyscypliny. W dodatku w nas w piłkę pompuje się tyle kasy na marne. Inne reprezentacje nie dostają takich dotacji, wynagrodzeń a zdobywają tytuły mistrzów świata, europy i zawsze wracają z medalem na piersi. Może gdyby w PZPN-ie oprócz prezesa pracowała by tylko garstka ludzi, która rozsądnie wydawała by Nasze pieniądze cała otoczka polskiej piłki wyglądała by inaczej.

6. Odgórny zakaz gry dla piłkarzy którzy grają tylko dlatego, że tatuś, wujek, dziadek czy pradziadek grali kiedyś w reprezentacji i strzelali gole. To przeszłość a samo nazwisko nie gwarantuje sukcesu a wiadomo, że przecież nie chodzi o umiejętności ale o znajomości.
Tak więc żadnych powiązań rodzinnych z byłymi piłkarzami, obecnymi działaczami itp.


Sześć prostych punktów, które sprawiły by że mecz reprezentacji Polski byłby spektaklem i gwarantowałby naszej drużynie wysokie miejsce w rankingu FIFA. Inne kraje drżały by kiedy miało by dojść do konfrontacji z nami a przede wszystkim nie było nam za nich wstyd.
I wiecie co, jak kończył się ostatni mecz z Mołdawią to pomyślałem sobie, że niech niebiescy strzelą jeszcze jedną dobijającą bramkę. Tak się nie stało, ale nie zmieniło to faktu, że nasi odpadli co może wyszło im na dobre. Bo teraz nie będzie trzeba oglądać desperackich sytuacji na wyższym szczeblu. Jest czas by zmienić trenera a najlepiej i wszystkich zawodników na nowych.

poniedziałek, 8 kwietnia 2013

Endomondo czyli kolejna aplikacja treningowa zapisująca ślad GPS


Aby być sprawiedliwym postanowiłem napisać osoby artykuł na temat aplikacji do zapisywania śladu GPS, podczas naszych wycieczek. Tak więc oprócz genialnego Sports Trackera który ma już swoje miejsce na moim blogu, przyszła pora na Endomondo, konkurencyjny program o tym samym zastosowaniu. Czy jest on groźnym przeciwnikiem? To się okaże! 




Co by nie mówić, Endomondo jest obecnie najpopularniejszym programem tego typu. Zarówno na Androidzie, iOS, czy Windowsie, to właśnie on jest najbardziej polecany. Ja oczywiście piszę o nim z pozycji użytkownika systemu Symbian, gdzie również mój sklep z aplikacjami wymienia go wyżej niż ST. Skąd bierze się ta popularność? A może to czysty marketnig? Niekoniecznie, bowiem na wielu forach sportowych tworzą się drużyny Endomondo, które wspólnie zapisują swoje wyniki. Jak to dokładnie działa, nie wiem bo jeszcze w czymś takim nie uczestniczyłem. Jednakże jest to fakt i wskazuje na to, że duża liczba sportowców używa tej aplikacji. Co za tym przemawia? Lista wad i minusów w porównaniu do Sports Trackera jest spora, jednakże jest kilka zalet, które mogą odpowiadać za sukces Endomondo. 

Niewątpliwie najważniejszą z nich jest prostota. W moim poprzednim artykule wypominałem tę cechę na niekorzyść aplikacji. Na ekranie bowiem nie widzimy mapki, nie mamy do dyspozycji kilka ekranów, które możemy przewijać obserwując wykresy wysokości i prędkości, nie możemy też zmieniać wyświetlających się parametrów z np. km/h na m/s itp. To co widzimy to jedynie prędkość, czas, kalorie i dystans w trzyrzędowej tabelce. Poniżej 4 ikony przedstawiające wybór danej dyscypliny, informacje o włączonych lub wyłączonych dźwiękach, aktywność pulsometru (jeśli takowy mamy podłączony z telefonem za pomocą bluetooth) oraz ostatnia obrazująca czy jesteśmy w zasięgu synału GPS. Pod tym wszystkim dwa przyciski Start i Stop. To wszystko co widać na głównym ekranie. Oczywiście w Nokii e52, ponieważ w każdym urządzeniu wygląda to troszkę inaczej co obrazuje poniższa grafika. 




Jeżeli ktoś chce przełączyć się koniecznie na tryb mapy, musi wejść w opcje i tam wybrać „mapa”. Wtedy na ekranie widzi mapę oraz pod nią jedynie czas i dystans. Oczywiście mapa widoczna jest tylko wtedy kiedy mamy w telefonie dostęp do internetu.  To wszystko pod względem Sports Trackera wygląda trochę blado, ale może to jest właśnie tajemnica sukcesu. No bo jeśli zakładamy, że ktoś chce używać tej aplikacji ale w trakcie trasy nie patrzeć w ekran tylko mieć urządzenie np. w plecaku, to jest to idealne rozwiązanie. 

Sam zresztą zauważyłem, że jeśli wybieram się na dłuższy spacer, to rezygnuję ze Sports Trackera i włączam tylko Endomondo, potem wciskam start i to wszystko co muszę zrobić by zacząć zapisywać ślad. Tutaj też ujawnia się kolejna cecha programu. Wiadomo, że telefon potrzebuje czasu, zanim znajdzie sygnał GPS. Zazwyczaj jest to czas od 1 minuty do nawet 3. W tym czasie nie zapisze się nam ślad na mapie, ale za to program będzie odliczał już od początku nasz czas. W Sports Trackerze jest tak samo, z tym że on gdy ma już sygnał, mierzy nasz czas jedynie wtedy kiedy jesteśmy w ruchu, ponieważ posiada autopauzę. Endomondo jej nie posiada (choć podobno na Androidzie jest), więc niezależnie czy stoimy czy jedziemy lub idziemy, stoper działa cały czas. Spauzować go można oczywiście manualnie, ale komu się chce o tym cały czas myśleć na przykład czekając na zielone światło przy przejściu dla pieszych. W tym wypadku Endomondo sprawdza się jako program, który mierzy nasz całkowity czas pobytu poza domem. 



Następną cechą aplikacji o której zmieniam zdanie jest jej strona internetowa. Nadal uważam, że witryna jest trochę zbyt chaotyczna i mogłaby być bardziej przejrzysta. Bo na przykład, po zalogowaniu się nasze wyniki nie są u góry po lewej czy prawej, tylko w środkowej kolumnie i to na dodatek na samym dole. Po lewej mamy tylko ogólne informacje z całkowitym podsumowaniem naszych dotychczasowych osiągnięć. Niektóre z nich są naprawdę ciekawe, np. taki odnośnik jak „Podróże dookoła świata” w którym wynik pokazuje nam ile procent odległości równika zrobiliśmy. Podobnie jest z „ Podróże na księżyc” i „Spalone hamburgery” pod sumą spalonych kalorii. 



Po prawej same reklamy, na środku od góry to samo, dopiero na trzeciej pozycji nasze ostatnie treningi.  Na korzyść strony głównej Endomondo.com przemawia jednak jej stabilność i szybkość, która o głowę bije flashową witrynę ST. Kiedy już wejdziemy do w daną wycieczkę, widok staje się o wiele lepszy. U góry ukazuje się nam duży kalendarz na którym widzimy ile i jakie treningi mieliśmy ostatnio. 



Pod nim szczegóły danej wycieczki wraz ze szczegółowymi danymi prędkości, czasu, odległości, wysokości i kalorii. Obok tego bardzo przejrzysta mapa z zapisem naszego śladu a pod tym wszystkim wykres z profilem prędkości i wysokości na całym dystansie. Wszystko bardzo przyjemne dla oka, czytelne i zrozumiałe. I właśnie dopiero tutaj widać wszystkie dane i informacje, które w aplikacji są szczątkowe. Myślę, że to też jest na plus, bowiem im mniej aplikacja ma danych do wyświetlenia, tym mniej „myśli” co wiąże się z mniejszym poborem prądu z baterii urządzenia. 

Oczywiście daną trasę możemy publikować, czy to na portalach społecznościowych, czy to stronach, blogach lub forach. I w tym wypadku Endomondo bije ST na głowę, ponieważ tutaj, kiedy publikujemy naszą trasę widać wszystko. Wykres, mapkę, profil prędkości i wysokości. Jest to co prawda mniejsze niż na witrynie aplikacji, ale równie czytelne i przejrzyste. W Sport Trackerze przy publikacji trasy widzimy tylko mapkę i dane czasu i dystansu. By zobaczyć więcej trzeba otworzyć całą trasę na nowym oknie w docelowej witrynie. 



Tutaj ukłony w stronę Endomondo i zasadniczo ten aspekt może być decydujący przy wyborze aplikacji przez sportowców. 

Przy tym wszystko co opisane powyżej, nie da się nie zapomnieć o pewnych wadach aplikacji. Chyba największą jest fakt, że z poziomu telefonu nie da się przenieść trasy na komputer i oglądać nasze zmagania choćby na google earth. Drugą wadą, która najbardziej irytuje jest fakt, że aby móc widzieć mapę, bądź dodać trasę na swój profil w sieci, potrzebny jest dostęp telefonu do internetu. A to jeszcze nie każdy ma a są tacy którzy nawet nie chcą mieć! W tym wypadku Sports Tracker wygrywa, bowiem można go w pełni użytkować offline.  Zakładam, że w Endomondo taka opcja istnieje w wersji Pro, którą można zakupić za ok 13zł. Czy to mało czy dużo to, zależy od naszych potrzeb i stylu życia. 

Pomimo wszystko Endomondo to dobry program do zapisywania naszych wycieczek czy wypadów w nowe, nieodkryte rejony. Spełnia on swoją podstawową funkcję i pozwala śledzić nie tylko mapy ale również statystyki naszych wyników. Jednakże jego największą zaletą podobnie jak konkurencyjnego Sports Trackera jest fakt, że stanowi on źródło niesamowitej mobilizacji do działania i większej aktywności fizycznej. 

No bo jeśli jednego dnia zrobiliśmy dajmy na to 50km rowerem i widzimy nasz ślad na mapie google. To czemu nie zrobić następnego dnia 10km więcej. Przy okazji widząc w sieci ile dookoła jest ciekawych miejsc, patrząc na nie na fotografiach innych, potem odkrywając je samemu. Bowiem nie zapominajmy, że taka aplikacja to jedynie narzędzie ułatwiające nam obserwację naszych wycieczek. Cały jednak sens jest w samej aktywności fizycznej, w chęci podróżowania, odkrywania i spędzania czasu na świeżym powietrzu, czego Wam i sobie życzę. 

Polecam Endomondo bo może on zmienić wasze podejście podróżowania!

czwartek, 14 marca 2013

Brudne zagrywki sieci Play!

Mój pierwszy artykuł odnoszący się do sieci komórkowych wywołał istną burzę. Zarzucano mi, że był on sponsorowany przez to, że pojechałem po całości na T-Mobile i wysławiałem pod niebiosa Play.



Prawda jest taka, że był to tylko zbiór przemyśleń po kilku przeliczeniach na szkolnym kalkulatorze i porównania ofert. Ogromna przepaść między warunkami sprawiła, że niektórym puściły nerwy a mi się dostało za to, że obnażyłem prawdę i opisałem ją w prosty sposób.

To było dawno i leci już 3 rok jak jestem zadowolonym klientem sieci Play. Obecnie przy abonamencie 49zł, mam nielimitowane połączenia w sieci (w której jest już cała rodzina), 10 godzin do innych sieci (nie ma siły by to wygadać) i 1GB internetu do wykorzystania. Dopiero teraz czuję, że mam telefon, dzwonię ile chcę i wiem, że zapłacę ok 50zł. Czasem bowiem bank czy inna instytucja sprytnie doliczają za połączenie ok 5zł do abonamentu.

No tak ale po co to piszę? Nie po to by wychwalać Play pod niebiosa, bo to co jest teraz uważam, że od lat powinno być normą, jednakże każdy kij ma dwa końce i są w tej sieci brudne zagrywki, o których o dziwo jeszcze nie czytałem na żadnym portalu zajmującym się mediami i komunikacją. A jakby nie patrzeć te manewry aż rażą po oczach. Tak więc wszyscy którzy mnie wcześniej hejtowali mogą teraz zamknąć pokornie dziob i zobaczyć co zaobserwowałem w sieci, która według was mi kiedyś zapłaciła.

Sprawa pierwsza – promocje tylko dla użytkowników Pre-Paid.
Jak każda sieć komórkowa, Play oferuje swoim klientom trzy opcje możliwości bycia aktywnym użytkownikiem. Pierwsza to abonament, druga to karta i trzecia to tzw, miks.


Sama sieć aktywnie promuje się na portalach społecznościowych co chwilę dając jakieś prezenty, lub pozwalając włączać się w różne akcje jak np. wspieranie WOŚP.











Co jakiś czas pojawia się z okazji świąt czy rocznic, okazja by dostać prezent w postaci dodatkowych minut czy SMS-ów albo danych. Wszystko ładnie pięknie, ale takie bonusy dostają tylko posiadacze kart pre-paid. Kto ma abonament albo miks może zapomnieć, że dostanie SMS-a z sieci o treści „W związku z kolejną rocznicą obecności Play na rynku dostajesz od nas dodatkowe 60min rozmów do wszystkich sieci.” A przecież czym różni się użytkownik karty od abonamentu i miksa? Oczywiście cyrografem, czyli długoterminową umową wiążącą. 


Nie da się też ukryć, że posiadacze kart pre-paid to głównie młodzież, która ciągle kombinuje jak mieć nieograniczone połączenia i ładować telefon za góra 5zł miesięcznie. Takich przypadków są tysiące! Dlaczego więc Play właśnie im daje bonusy?  Z punktu widzenia cyrografu jest to uzasadnione, ponieważ sieć chce utrzymać klienta i daje małe prezenciki by małolaty nie rozglądali się czasem za Heyah czy Plusem. No ale racjonalnie myśląc, kto dla sieci robi więcej? Czy ktoś kto jak ma dobry miesiąc i dostał wyższe kieszonkowe to załadował od święta telefon za 10zł, czy ktoś kto regularnie co miesiąc płaci sieci od 25zł w górę?


Wniosek nasuwa się sam, że bez klientów abonamentowych sieć nie była by w stanie się utrzymać, bo to właśnie MY jesteśmy ich stałym środkiem utrzymania.
Tymczasem Play dalej utrzymuje schemat wielkiej trójki sprzed lat i działa według zasady „podpisałeś umowę – to płać a my mamy Cię w dupie”. Tym sposobem stały klient jak zwykle jest poszkodowany, a gimbaza zmieniająca co chwilę numery ma co rusz nowe promocje i to często za darmo! Jest to oczywiście strzał w kolano dla sieci, bo przecież nie po to bierze się abonament by mieć gorzej prawda? Można mieć telefon na kartę, ale każdy kto podpisuje umowę chociażby na 12 miesięcy, wie że stałe opłaty ma więcej złotówek na koncie niż użytkownik karty doładowujący ją za tę samą kwotę miesięcznie bez umowy. W Playu jest odwrotnie i wkurza mnie to, że cała rzesza klientów abonamentowych i miksowych zlewana jest w tym przypadku ciepłym moczem.


No i wiadomo, że za jakiś czas może się to sieci odbić czkawką w postaci coraz mniejszych migracji między sieciami do Play'a właśnie. I podkreślę, że piszę to w zasadzie nie w moim imieniu, gdyż ja mam dość wysoki abonament i te bonusy i tak nie zostały by wykorzystane ponieważ podstawową ofertę ciężko jest wygadać. No ale są klienci z niższym abonamentem i o wiele mniejszą ilością minut. Czemu z okazji świąt czy rocznic sieć nie dołoży im gratisowych minut, bądź ewentualnie podarują im kilkuprocentową zniżkę rachunku? To chyba byłoby uczciwe prawda?


Teraz druga brudna zagrywka Play-a o której jeszcze chyba nikt nie wspomniał. Także chodzi tutaj o stałych abonentów. Kiedy przedłużałem ostatnio umowę sprawdzałem z jakich ofert mogę skorzystać. I wszystko było super, strona Play, dział oferta, przedłużanie umowy. A tam cała lista dostępnych opcji, wszystko przedstawione prosto, czytelnie a w dodatku wybór ogromny. Każdy mógł znaleźć coś dla siebie, albo same minuty, albo pakiety z internetem. Wszystko w dodatku w opcjach tańszych i droższych, z telefonem bądź bez telefonu. Zasady wypisane czytelnie i zrozumiale.

Stąd mój wybór padł na All Inclusive Max i dzięki temu w tym samym abonamencie co poprzednio, zyskałem nie tylko internet, ale także aż dwa razy więcej minut! Oczywiście opcja z samą kartą SIM na 18 miesięcy. Normalnie cud, miód i orzeszki! No tak, zostało mi jeszcze pół roku z górką, ale myślę sobie, że zobaczę co tam oni proponują obecnie stałym abonentom.  Wchodzę w ten sam dział na stronie a tam? Normalnie jak za starych złych czasów w Erze! Zamiast listy dostępnych pakietów, okienko z informacją, że muszę się zalogować, by zobaczyć co tam ewentualnie sieć dla mnie przygotowała.





Zajechało mi Orwellem i jego Folwarkiem Zwierzęcym, dosłownie Play zaczął stosować zasadę, że są równi i równiejsi! Poprzednio wszyscy mieli dostępne te same opcje do wyboru. Teraz wszystko zależy od 'humoru' sieci. 
W dodatku wszystko pod zwodniczym hasłem „Oferta przygotowana specjalnie dla Ciebie”. Brakuje tylko zdjęcia eksperta, z telezakupów pokazującego dłonią OK, i mrugającego okiem, że teraz jesteś traktowany indywidualnie z pieczołowitą opieką naszych ekspertów.

A ja proponuję eksperyment. Zalecam dobrać sobie osobę, która ma ten sam abonament co Wy, wejść na stronę i po kolei się zalogować.
Co może się okazać? Ano niespodziewanie mogą Wam się wyświetlić takie kwiatki, że Wy dostaniecie dajmy na to 200 min dodatkowych ale Wasz znajomy na ten przykład już 300!


Dlaczego tak się dzieje? Bo te historie znane są już z Ery i Orange od lat. Wszystko zależy od humoru konsultanta, działu który zajmuje się Twoim kontem i innymi czynnikami. Dziwisz się czemu dostajesz 200 a nie 300 minut, choć osoba obok ma ten sam abonament? To da się wyjaśnić, możliwe, że poślizgnąłeś się raz z terminem płatności o dwa dni, albo co przecież jest uczciwe, nie dobijałeś nic do abonamentu.


Twój znajomy natomiast, nie dość że się nie spóźniał, to jeszcze przekraczał rachunek, więc sieć postanawia wynagrodzić mu to dodatkowymi minutami, podczas gdy Tobie dają taką nieświadomą karę i dostajesz ich mniej. No ale oficjalnie o tym nie wiesz, a operator mówi Ci, że te 200min to specjalna oferta tylko dla Ciebie przygotowana przez naszych ekspertów. Dobre nie?
Tak więc chcąc przedłużyć umowę jedyne co możesz zrobić, to ostro negocjować. A nawet warto to zrobić, bo większość osób ma skłonność ustępować i przyjmować wszystko jakim jest. Więcej dostają tylko Ci, którzy potrafią o swoje powalczyć. A na tamtych sieć sobie dorabia w czasie kryzysu.

I może to jest powód tych zmian w ofertach, sieć traci i kombinuje jak zarobić na klienteli. Świadczy o tym sam system abonamentów, dla migrujących z innych sieci. Play się wycwanił i zamiast dawać opcję internetu 1GB za np. 10zł to masz wybór albo 500Mb albo 1,5 GB z różnicą w cenie 10 lub 20 dodatkowych złotych do abonamentu, zamiast oddzielnej oferty w której masz to już W abonamencie, jak to było jeszcze nie dawno.

Nie piszę tego wszystkiego by oczernić sieć Play. Sam jestem ich klientem i do tego póki co bardzo zadowolonym. Mam super ofertę i jak na razie nie ma opcji bym wyemigrował do innej sieci, bo żadna nie da mi w tej cenie tego co mam obecnie. Piszę to dlatego, by Ci którzy są nieświadomi takich zagrywek byli poinformowani, że takie zabiegi to kpienie z klienta. I co bardzo smutne, branie przykładu z wielkiej trójki, od której Play chce się wyróżnić i być najbardziej rozwijającą się siecią w Polsce. Takie kroki to niestety zaciąganie hamulca ręcznego w rozwoju i strata klientów. Bo jeśli abonamentowcy widzą jak sieć faworyzuje karciarzy, to mogą się na sieć wypiąć i zmienić ją na inną (a konkurencja nie śpi!). 

W dodatku jeśli oferta nie jest jasna tylko indywidualna, co zawsze może znaczyć – gorsza, to jest kolejny powód by iść gdzieś, gdzie zasady są jasne, przejrzyste i co ważne – równe dla wszystkich!  Mam nadzieję, że do czasu końca mojej umowy sytuacja się zmieni, bo w sumie nie chce mi się już wykłócać z konsultantami jak robiłem to godzinami w Erze tylko po to by dostać to co inni mięli od ręki. 

Jak to będzie, okaże się za pół roku, tymczasem nie zanosi się na to by Play rezygnował z nowych formuł, które reklamowane są idiotycznymi reklamami, w których aż żal mi aktorów, że musielę się męczyć z tak niskim poziomem merytorycznym! 

Nie tędy droga Play, nie tędy!

niedziela, 10 marca 2013

Medialny shit czyli trudne sprawy i nie tylko!

Jestem przerażony, autentycznie przerażony z wielką nutą bezsilności. Od lat wiem, że telewizja to nic dobrego, ale to co się dzieje ostatnio naprawdę dogłębnie mną poruszyło. A na domiar złego proces który zaczął się rok czy dwa lata temu ewoluuje i staje się coraz bardziej jaskrawy.

O tym, że telewizja ma wpływ na człowieka wie chyba każdy. Szczególnie odczuwa to ktoś, kto chce zdobyć koncesję na nadawanie czy to telewizyjne czy radiowe. Osoba taka jest prześwietlana dogłębnie czy nie ma jakichś podejrzeń o to, że treści jakie będzie chciała nadawać, nie będą miały negatywnego wpływu na odbiorców. Dlatego jest to proces długotrwały i skomplikowany. Tak bowiem oto komisja musi być pewne niskiej szkodliwości społecznej oraz mieć w miarę czyste sumienie w przypadku zgody na wydanie stosownych pozwoleń.


Piszę to nie bez celowo, chcąc pokazać jak wielki wpływ na odbiorcę ma nadawanie treści co jest udowodnione naukowo! To co widz dostaje podczas oglądania telewizji nie jest bez wpływu na jego postrzeganie świata. Szczególnie jeśli treści dawkowane są tonem twierdzącym a nie przypuszczającym. To dlatego tak mocno komentowane były fikcyjne zgony Hanki z M jak Miłość, czy Rysia z Klanu. Choć to wszystko było tylko serialową fikcją, wielu ludzi przeżyło to jak osobistą tragedię. Ciekawe jest to, że komisje odpowiedzialne za wydawanie koncesji jakoś nie zwracają uwagi na to, że pojawiające się w mediach reklamy są chyba większym zagrożeniem niż same wiadomości, w których bez trupa nie ma dobrego wydania. No tak, ale reklama to inny świat w sumie bezboleśnie wałkujący temat, że jak nie kupisz tego czy tamtego to nie istniejesz!

O tym jak telewizja i serialowa fikcja może wpływać na mentalność ludzką przekonałem się osobiście, kiedy to prawie 10 lat temu zdawałem maturę. Na moje szczęście załapałem się na stary system, więc moje egzaminy były w normalnych, zdrowych terminach. Ale, że chodziłem do 5 letniego technikum, wypadło tak, że rocznik niżej zdawał nową maturę w tym samym roku, tylko parę tygodni wcześniej. W tym oto czasie kiedy pierwszy testowy rocznik zmagał się z nową formą egzaminu odwiedziła nas ciotka, która jak mnie zobaczyła w domu to dostała wielkich oczu i z góry zapytała co ja tutaj robię skoro dziś są matury? Odpowiedziałem, że owszem ale nowe a ja mam starą więc mam jeszcze ponad miesiąc do dnia pierwszego egzaminu. Długo musiałem jej to tłumaczyć gdyż, według niej „To niemożliwe, Ola z Klanu dziś właśnie ma maturę a więc dziś są egzaminy”. Wyszło na to, że to ja walę jakąś ściemę, bo przecież serial wie lepiej prawda? Na szczęście owa ciotka jest tylko z nazwy bo to taka przyjaciółka naszej rodziny którą znam od dziecka stąd zwracam się do niej ciocia a z drugiej strony więcej było w tym komizmu niż poważnej dywagacji. Cała ta sytuacja zapadła mi jednak w pamięć i stała się pewnym ważnym objawem tego, jak można zostać zmanipulowanym przez telewizor.


Potem zacząłem obserwować otoczenie i z coraz większymi obawami stwierdziłem, że ludzie naprawdę tym wszystkim żyją. Identyfikują się, biorą wzorce z postaci serialowych i co gorsze, wiele przykładów z zachowań stosują w swoim życiu. I tutaj przechodzimy do punktu kulminacyjnego, który sprawił, że ostatnio jestem wprost przerażony. Jakiś czas temu w telewizji pojawiły się programy paradokumentalne. Trudne Sprawy, Dlaczego Ja?, Ukryta Prawda itp. Cała paleta seriali upchnięta w jeden schemat w różnej otoczce. Pomysłodawcą takiego cyklu jest nikt inny jak Okił Khamidow, twórca serialu Świat Według Kiepskich i jednocześnie współtwórca sukcesu telewizji Polsat w czasie jej największego rozkwitu. Tym razem stworzył on serię która miała pokazywać prawdziwe problemy ludzi w 4 ścianach. Z tym, że z prawdą nie ma to niewiele wspólnego. W każdym odcinku w relacjach między ludzkich jest krzyk, kłótnie, spory i awantury oraz wytykanie sobie win i wszelkich wad. Scenariusze są czasem tak absurdalne, że normalna telewizja raczej wstydziła by się to pokazać. No bo czy zdrowe jest tłumaczenie, że to całkiem normalne grzebać komuś w jego rzeczach, szpiegować, sprawdzać telefony i maile? Z góry zakładać, że ktoś bliski chce dla nas jak najgorzej i z tego powodu traktować go gorzej niż psa? To tylko podstawy na których opiera się ten program.


Im dalej trwa emisja tym gorsze zachowania są tam pokazywane. Ludzie rzucają się sobie do gardeł, odpychają się rękoma co z reguły jest zaczynem do konfrontacji fizycznej w postaci pobicia. Krzyk i zadawanie ciężkich pytań na które oczekuje się szybkiej i wygodnej odpowiedzi to norma. Bohaterowie tych seriali są wyzuci z uczuć, jedynym celem jest udowodnienie swojej racji i pozbycie się problemu gdzie cel uświęca środki. Widziałem kilka odcinków i stwierdzam, że czasem tzw. czarne charaktery miały o wiele więcej rozumu niż sfrustrowane bohaterki pierwszoplanowe. Do tego wszystkiego dochodzi fakt, że aktorzy są brani z ulicy i w zasadzie jedyną umiejętnością jaką muszą się wykazać podczas castingu , to umiejętność zagrania widowiskowej kłótni. Ciekawe kryterium prawda?
To co mnie ostatnio dobiło to tylko i włącznie zwiastun nowej serii Ukrytej Prawdy na TVN. W tym krótkim skrócie pokazane było więcej krwi, przemocy, niebezpiecznych narzędzi i braku szacunku do drugiego człowieka niż we wszystkich horrorach jakie ostatnio widziałem. A do tego na sam koniec na ekranie pojawia się napis i głos lektora „Takie jest życie”. Naprawdę nie chcę trafić do kogoś w odwiedziny i obejrzeć chociaż fragmentu jednego z tych odcinków. Możecie się śmiać, ale kiedy mam odwiedzić kogoś w domu w którym wiem, że codziennie ogląda się telewizję, to zanim wyjdę sprawdzam sobie program telewizyjny by wstrzelić się w czas kiedy nie będzie tego gówna na wizji. Skoro takie seriale lecą w najchętniej oglądanych kanałach to zastanawiające jest to, że komisja odpowiedzialna za udzielenie koncesji nie odbierze jej tym nadawcom, które emitują takie seriale. 


Jest to bardziej niż uzasadnione, ponieważ istnieje bardzo wysokie ryzyko, że zachowania prezentowane w takich oto paradokumentalnych szmatławcach nie pozostaną obojętne widzom i zaczną je przenosić do swoich prywatnych odruchów. No bo skoro w serialu na dzień dobry trzeba kogoś opieprzyć, zniszczyć mu życie, pobić czy mu grozić, to czemu w życiu też człowiek ma tak nie robić? Cała istota komunikowania się między ludźmi upada i zostaje tylko pierwotna konfrontacja agresji pośredniej lub bezpośredniej z negatywnym wydźwiękiem. Znikają umiejętności rozmowy, zaufania, konstruktywnego szukania bezkonfliktowych form rozwiązania problemu. Kilka razy widziałem jak ludzie przeżywają to co się dzieje podczas oglądania tych seriali i strach pomyśleć co się dzieje, kiedy mnie z nimi nie ma a między tymi ludźmi dochodzi do sprzeczek? To jest właśnie wielkie zagrożenie, bo owe serie jeszcze bardziej znieczulają ludzi na krzywdę innych. W myśl, że jak ktoś cierpi to sobie na to zasłużył i dobrze mu tak. A jeśli ktoś się kłóci to nie jest dobrym rozwiązaniem rozdzielać głośny duet, ale jeszcze podżegać.

Naprawdę obawiam się że to już ma głęboki wpływ na ludzi i w sytuacji kryzysowej reakcje są zupełnie inne niż być powinny. Domniemam nawet, że ostatni reportaż o agresji z stosunku do sanitariuszy pogotowia ratunkowego też nie był bez przyczyny tkwiącej w tego typu przekazie. To właśnie jest przerażające, że przez lasowanie mózgów w naszym zakompleksionym narodzie jest i będzie jeszcze więcej agresji, konfliktów, jadu, zawiści i traktowania wszystkich jako wrogów, zamiast szukania sposobu by żyć w zgodnym środowisku.


Do tego wychodzi jeszcze jedno dość ciekawe zjawisko. Przeważnie telewizja odbierana jest z dekodera cyfrowego lub telewizji kablowej. Jeśli nawet z cyfrowej telewizji naziemnej to i tak wychodzi na to, że w ofercie jest wiele kanałów. W najgorszym przypadku 40 i więcej w kolejnych pakietach. Choć widz ma wybór, którą stację oglądać, większość i tak gapi się na 6-8 podstawowych takich jak 1, 2, Polsat, Tvn i im pokrewne. Skąd ta pewność? A no zapytajcie się koleżanek i kolegów ze szkoły czy pracy, czy oglądały wczoraj dany film, wiadomości albo wyżej wymienione programy. Domyślam się, że większość osób odpowie twierdząco i będzie znała ich treść. Wydaje się to być paradoksem, bo sporo ludzi płaci duże pieniądze za możliwość oglądania setek kanałów a w rzeczywistości ogranicza się do tych dostępnych bez dodatkowych kosztów. Wydaje się, że chyba lepiej zainwestować w ten dekoder do odbioru telewizji naziemnej, bo efekt ten sam a nie trzeba płacić.


Skoro wspomniałem już o tym, warto zatrzymać się przy fakcie transformacji telewizji. Chyba wielu zastanawiało się, czemu zmiany wprowadzono tak szybko. W innych krajach zapewne dano by ludziom wybór, że kto chce może sobie odbierać telewizję cyfrowo ale tradycjonalistom zostawimy sygnał analogowy. Spora część społeczeństwa lubi sobie bowiem umilić czas oglądając telewizję na działce, na wakacjach czy w kabinie ciężarówki na pauzie.  No tak, ale przecież gdyby były 2 możliwości to producenci dekoderów i telewizorów by nie zarobili. W ten sposób kto chce dalej oglądać tv musi wybulić ok 100zł na każdy posiadany odbiornik, lub kupić nowy telewizor. Co gorsza telewizory produkuje się płaskie, a one nie są zbyt wygodne w aucie czy domku letniskowym. No ale tu nie chodzi o wygodę ale o to, że masz człowieku płacić.  W związku ze zmianą systemu nadawania, w mediach rozpoczęła się istna sraczka. Nagrano spoty jak dostosować się do tego by nadal oglądać telewizję. Widziałem parę takich mini seriali i co zobaczyłem? Przede wszystkim Panie w nich występujące starały się wmówić widzom, że telewizor to rzecz najważniejsza i jak zniknie sygnał analogowy, a my nie będziemy mogli go odebrać, to stanie się wielka krzywda i nieszczęście. Te starania były tak usilne, że z ekranu lała się sztuczność i głupota. W sumie z całej serii dowiedziałem się tylko tyle, że trzeba mieć dekoder ale o antenie nigdy nie wspomnieli. Fakt, co chwila zapowiadali odcinek o tym temacie, ale zawsze puszczali tylko ten o telewizorze i dekoderze.

Cała ta akcja przypominała mi trochę sraczkę przedwyborczą. Kiedy to media chciały się prześcignąć w tym, by zachęcić ludzi do głosowania. Coś mi mówi, że owe spoty finansowały wszystkie partie. Bo tylko wtedy społeczeństwo jest potrzebne rządzącym, by zdobyć ich głosy. I tak zawsze wychodzi, że jak trzeba pomóc ludziom, to zawsze każda instytucja rozkłada ręce i najczęściej mówi, że nie ma pieniędzy. Ale jak chodzi o wybory to wszyscy chcą się posrać prześcigając się w metodach pozyskiwania głosów, ładując w to wielkie pieniądze! To samo z nowym systemem telewizji. Te wszystkie spoty, reklamy i mini seriale zachęcające do kupna dekodera i oglądania mają jeden cel. Obywatel ma oglądać telewizję, ponieważ wiadomo, że telewizja pierze mózg i manipuluje społeczeństwem. Dlatego w kwestiach tego typu nie przebiera się w środkach. Dokładnie w ten sam sposób komercyjne stacje muzyczne zarabiają na ludzkiej głupocie. Jesteś fajny, jesteś super, ale będziesz jeszcze bardziej cool jak wyślesz SMS-a. Nie dość że zagłosujesz na liście piosenek, które i tak puszczamy cały dzień na antenie, to dostaniesz jeszcze dzwonek, czyli mały fragment tego co puszczamy cały dzień na antenie. W dodatku utwory na listach emitowanych codziennie skaczą z góry na dół jak kulki w maszynie losującej lotto. A są jeszcze maniacy co spisują sobie takie listy w zeszytach i jarają się, że ten kawałek danego dnia był na 1 miejscu, podczas gdy coś z dołu listy było wczoraj na szczycie. By było śmieszniej, dana stacja radiowa wydaje potem płytę z najlepszymi przebojami, co dla słuchacza jest tym samym zlepkiem utworów, które usłyszy włączając radio. Ale co tam ludzie i tak kupują co potem pięknie prezentuje OliS


Trochę to smutne, że ludzie łapią się na te tanie chwyty jakie oferują im media. Tanie emocje, wszystko nastawione na zysk, i okraszone komentarzami wpisanymi w dany schemat. Przez to właśnie ludzie przestają samodzielnie myśleć co jest właśnie przerażające. Amerykański styl medialny przesiąknął do naszej polskiej rzeczywistości i został okraszony domieszką naszych przywar. Ogólnie system jest taki: masz się bać i konsumować. To dlatego w wiadomościach słyszy się o samych tragediach, podwyżkach, zakazach, nakazach i wielu innych czynnikach mających wzbudzić w człowieku emocje. Najczęściej złość, zawiść i jednocześnie bezsilność by na koniec usłyszeć „życzymy spokojnego wieczoru” i zaraz potem oglądać kolorowe filmiki na których próbuje się przedstawić, że każdy produkt lub usługę którą oferują da człowiekowi szczęście!  U nas dochodzi jeszcze brudna polityczna gra. Wszystko kręci się wokół kilku głównych tematów, mających odwrócić uwagę od spraw naprawdę ważnych i kumulować zażarte rozmowy przy rodzinnych stołach. 


Wszystko to tworzy tzw. pornografię emocjonalną, o której niedawno wspominał Muniek Staszczyk w wywiadach do płyty Old Is Gold. Ja dodałbym do tego emocjonalną masturbację. Dlaczego te zwroty tak idealnie pasują do dzisiejszych nastrojów społecznych? To proste, reklam w mediach jest tyle, że ich nadmiar wprost wylewa się z ekranów i głośników. Nawet w internecie zaczyna być ich taka masa, że najlepsze filtry nie potrafią już wszystkich zlokalizować i zablokować. Pranie mózgu sprawia, że człowiek po jakimś czasie nabiera chęci na jakiś przedmiot bądź usługę. I kiedy ma na to środki to czasem je kupuje. Zadowolony używa przez jakiś czas, by po chwili zorientować się, że potrzebuje znowu czegoś nowego. Powstaje w ten sposób spirala konsumpcjonizmu, polegająca na uczuciu potrzeby i zaspakajania jej co daje chwilową satysfakcję. W międzyczasie to co do tej pory człowiek nabył nie jest już postrzegane w taki sposób jak w dniu zakupu. Przez to często nawet nie zostaną odkryte wszystkie funkcje danego urządzenia a najczęściej będzie się on kurzył gdzieś na półce, lub wykorzystywane będzie tylko 30% możliwości, jeśli mówimy o urządzeniach elektronicznych. Między innymi przez to zatraca się w społeczeństwie umiejętność dialogu, przeżywania chwil i cieszenia się z małych spraw. Konsumpcja, frustracja, strach i zawiść prowadzą do wyzucia pozytywnych emocji, zrozumienia, wsparcia i współczucia. Liczy się, by nie potknąć się i być wpisany w dany schemat społeczny.


Dodatkowo media zapominają o jednej bardzo groźnej rzeczy. Jeżeli ciągle podaje się tylko złe informacje, to po jakimś czasie zamiast być przestrogą, stają się normą, która może się okazać niestety dla kogoś inspiracją. Dla przykładu rok temu zaczęła się szopka z Katarzyną W., która zamordowała swoje dziecko i zanim trafiła do aresztu, przez kilka miesięcy zdążyła zrobić z siebie celebrytkę. Co z tego wynika? A no komuś może przyjść do głowy, że jak zabije dziecko to jeszcze będzie miał z tego korzyść, lub chociażby że nie jest to czymś niezwykłym dokonać takiej zbrodni. Przesadzam? Otóż nie, bowiem niedawno dowiedziałem się o tym, że pewna młoda dziewczyna urodziła dziecko, poczęte z przypadkowym mężczyzną. Rodzice odkąd dowiedzieli się, że zaszła, nie zgadzali się by przyszło na świat. Jaki był finał? Pod nakazem rodziców dziewczyna utopiła maleństwo we wiadrze z ekskrementami. Nie wierzycie? Poczytajcie o tym TUTAJ. Nie wierzę, że media i cała ekspansja piorąca ludziom mózgi nie miała na to wpływu. Można mieć tylko nadzieję, że nie będzie już więcej takich przypadków.

A nawet ten był o jeden za dużo, jednakże udowadnia to, że nie dzieje się dobrze. Co zresztą potwierdza fakt, że gdy potrzebna jest komuś pomoc to gapie wolą zrobić film i zdjęcia niż wyciągnąć pomocną dłoń. Według mnie jest to większa hańba niż kiedyś, kiedy gapie tylko stali i się patrzyli.
Nie ma jednak szans by to się zmieniło, ponieważ taki filmik z telefonu to nie lada pożywka dla mediów, które puszczą to na antenie w ramach taniej małej sensacji, nie zwracając uwagi, że może to być krzywdzące dla ofiary feralnego zdarzenia. To wszystko jest bardzo przykre, ale niestety składa się to na naszą rzeczywistość. 


By przekonać się jak łatwy dostęp media mają do ludzi, wystarczy wyjść z domu. Jeszcze kilka lat temu, ludzie wychodzili na spontaniczne spacery, spotkania towarzyskie w plenerze itp. Dziś na zewnątrz jest tylko ten kto musi np., wrócić z pracy, zrobić zakupy czy wyprowadzić psa. A potem....do domu bo serial leci, bo będzie ten lub inny program albo znajomy czeka na fejsie. A dlaczego ten kolega nie czeka przed domem by wspólnie gdzieś wyjść? Wychodzi na to, że ludzie nie patrzą już sobie w oczy a w ekrany telewizorów i komputerów oraz telefonów. A jeśli już patrzą sobie w oczy to kopiują zachowania upatrzone w telewizji czy internecie. A wiadomo, że dobrych wzorców tam nie ma i co ma robić osoba która w telewizorze nie widzi nic innego jak tylko rzucanie się ludzi do gardeł, krzyki, ręczne przepychanki, totalny brak reakcji na prośby i protesty drugiej osoby czy zrozumienie jej położenia. 


To wszystko ma wpływ a najgorsze jest to, że program większości kanałów wygląda podobnie, wszędzie programy tego typu, gdzie są przestępstwa, problemy i nienawiść. Tak więc dziwię się, że organy wydające pozwolenia na nadawanie jeszcze się za to nie zabrały. A stacje nadające tego typu gówno, nawet nie czują na sobie krzty odpowiedzialności za to jaki wpływ na ludzi mają ich programy. To, że chcą one ogłupić naród to jeszcze jest kwestia sporna, bo ludzie sami chcą oglądać wiadomości. Ale kreowanie zachowań agresywnych to całkowite przegięcie pały. 

W tym momencie nie wypada nie zadać kluczowego pytania. Czy jest jakiś sposób by się od tego wszystkiego uchronić? I tak i nie. Tak ponieważ każdy może dokonać osobistego wyboru i wyłączyć wszystko to, co sprawia, że człowiek ma wszystkiego dość. Ważną rolę tutaj spełnia tak rzadko wykorzystywany przycisk wyłącz, który może niedługo stanie się symbolem normalności. 


Z drugiej strony nie, ponieważ nie mamy wpływu na otoczenie, które świadomie i dobrowolnie łyka to wszystko, nieświadomie stając się taką samą jednostką, myślącą identycznie jak cała reszta pochłaniających to samo dzień w dzień. 

Nadzieja w tym, że coraz więcej ludzi będzie się wyłączać i szukać innych form spędzania czasu oraz odbioru informacji. Bowiem niektórym ciężko uwierzyć, że jest na świecie setki innych źródeł niż tylko telewizja i jej najpopularniejsze kanały oraz radia typu rmf fm, zet i eska czy również maryja. Kiedy człowiek zacznie myśleć samodzielnie (czego każdemu życzę z całego serca), zacznie szukać i odbierać wybiórczo. Wtedy większość zacznie otwierać oczy i zastanawiać się czemu w ogóle wcześniej patrzyli na to gówno w TV!

Mam nadzieję, że właśnie taki proces będzie występował coraz częściej. Tymczasem polecam każdemu wyłączyć telewizor tak jak zrobiłem to dawno temu. A jeśli oglądacie, to zastanówcie się czy naprawdę warto marnować na to czas? I czy serio to wszystko jest takie fajne co nam serwują z ekranu? Była kiedyś taka piosenka puszczana dobre 20 lat temu w teleranku. Nie mogę jej nigdzie znaleźć w internecie by Wam zaprezentować, ale głównym motywem refrenu były słowa:


„Wyłącz telewizor, włącz się sam!”


i tym jakże adekwatnym cytatem kończę ten problematyczny felieton.